1 lutego 2014

Trening kl. Pani Mroku

 

Rodzaj treningu : skokowo – ujeżdżeniowy
Jeźdźcy i Konie : Juki i Pani Mroku
Miejsce: maneż za stajnią
Czas: 1h
Pogoda: piękna jesienna pogoda, dogrzewa jeszcze letnie słoneczko, niebo bezchmurne.
***
- No pięknie … – mruknęłam z jadem pod nosem. Ktoś bardzo miły i zaćmiony na umyśle zostawił przedłużacz na środku kuchni. A ja, jako że nie patrze pod nogi, musiałam go spotkać pod moimi stopami. Wplątał mi się jak wąż miedzy nie i chwycił niczym złodziej torebkę. Musiałam wylać płatki, musiałam !
Wyrzuciłam przez kuchenne okno niebezpieczną rzecz i posprzątałam rozlane jedzenie. Na szybko zrobiłam sobie kanapki i wyszłam do koni. Jeszcze nie były wypuszczone na padok, dopiero co zjadły śniadanie. Te przynajmniej się najadły …
- Dobry Szefowo – krzykną radośnie (jak zawsze rano) Kuba, jeśli go nie pamiętacie to nasz trener .
- Taa, cześć – odparłam
- Co jest .?
- Ty lepiej powiedz mi gdzie jest Przemek, mam do niego sprawę .. – powiedziałam takim tonem, jakbym go już tymi słowami miała zabić .
- Oho .. ale się szykuje jatka. Lonżuje Freq Chex’e . – powiedział wskazując lonżownik tuż przy hali .Poszłam tam gdzie mi wskazano .
- Kochanie, co chciałbyś na obiad :) – uśmiechnęłam się maskując swoją frustrację .
- O, witaj . – odpowiedziała ofiara nic nie podejrzewająca – może być jakieś spaghetti .
- Okej . To ja idę na treningi i potem wpadniesz na obiad – już miałam niecny plan w głowie . Oj miałam.
Poszłam po konia do objeżdżenia. Normalnie zemsta będzie słodka .
Pierwszy koń jaki wpadł mi pod ręce to Pani Mroku, zawsze kochałam albinosy a jazda na nich to niekończąca się przyjemność , przeważnie .
Nakazałam stajennemu przyniesienie sprzętu klaczy, sama zaś zabrałam się za czyszczenie, nie koniecznie, białej sierści albinoski.
Poszło mi to zaskakująco szybko, jak na tak umorusanego konia. Niezdarnie zarzuciłam jej siodło. Jako że nie jestem osobą zaskakującego wzrostu, raczej niska, to zakładanie siodła koniom jest dla mnie nieco ciężkim wyzwaniem . Na szczęście Mroczna nie jest olbrzymem więc poszło mi gładko.
Nie to co rudej Kalavi, muszę obok niej skakać, stawać na placach i kwiczeć nieszczęśliwa :) )
Ładnie dała sobie włożyć wędzidło, obyło się bez zadzierania głowy, uciekania i szarpania .
Jeszcze tylko zawinęłam czekoladowe owijki, pod kolor czapraka, nauszników i futerka na nachrapnik, i koń stał gotowy. Pospiesznie nałożyłam toczek, rękawiczki antypoślizgowe, zapięłam sztylpy i palcat w dłoń. Chwyciłam wodze albinoski i wyszłyśmy w stronę maneżu.
Po bokach naszego maneżu leżały jeszcze dwa, po jednym z każdej strony. Wszystkie był zajęte. Widocznie poranna piękna pogoda zwabiła ludzi na jazdy oraz naszych leniwych trenerów do ruszenia koni. Na środku ujeżdżalni dociągnęłam klaczy popręg, opuściłam strzemiona i zebrawszy wodze wsiadłam . Nie było przy tym żadnych problemów, nawet nie próbowała drgnąć .Ustawiłam ją trochę i ruszyłyśmy na obwód . Dla rozluźnienia przed rozgrzewką główną popuściłam jej wodze. Rozluźniła się nieco lecz nadal była sztywna. Nowe miejsce, pierwszy trening więc się nie dziwić . Po 7 minutach zaczęłam ją zbierać i podstawiać. Kręciłyśmy przeróżne ewolucje z kół. Wolty, półwolty, ósemki, wężyki, serpentyny, nawet jechałyśmy przekątną a za nią małą woltę.
Gdy minęło całe 15 minut stępa popędziłam ją jednym sygnałem do kłusa. Najpierw spokojnym pośrednim by potem zwolnić do zebranego i nieco się postarać o prace zadka. Bardzo ładnie się starała, posłałam ją kilka razy i już pędziłyśmy mega wyciągniętym. Pilnowałam cały czas by szła zebrana (głowa, łopatki, zad) gdy zapominała o jakiejś części wystarczyło puknąć ją bacikiem w zad i już wracała do porządku . Wyciągając szkity przejechałyśmy przekątne. Zwolniłam ją do pośredniego i zagalopowanie z najbliższego narożnika. Pięknie od jednego sygnału. Tylko nieco zadarła głowę, więc od razu ją skorygowałam. Nieco walcząc ale odpuściła. Na przekątną i posłanie. Piękny galop „ pod górkę „ jak na konia chodzącego niskie klasy . Zmiana nogi przez kłus. I znowu galop, tym razem zebrany i wolny. Od niechcenia podstawiała zadem więc przypomnienie batem i od razu raźniej. Dobrze zaokrąglała i dostatecznie wolny by nie zgasnąć do kłusa . Zwolniłam chodu i zaintrygowało mnie, czy może uczyli ją kontrgalopu. Więc łydka do kontra. Najpierw krzyżowała więc raz jeszcze spróbowałam. Tym razem zagalopowała na normalna nogę. Więc ostatnia próba i mocna łydka. Wyszedł kontrgalop. Szła spokojnie, w umiarkowanym tempie. Zwolniłam i pochwaliłam ją natarczywie. Przeszłam z części zbierania do części wyginania. Zaczęłyśmy kręcić wolty w każdym narożniku. Raz ogromne, a raz małe. Doskonale się na obu spisywała . Potem to samo w zebranym galopie. Następnie przyszedł czas na serpentynę o 5 łukach w kłusie. Pierwszy przejazd to gubienie zadu i w ogóle. Za to kolejne były o niebo lepsze . Na koniec treningu pozwoliłam jej na żucie w kłusie po czym przeszłam za pomocą samych łydek i dosiadu do stępa. Dałam jej luźna wodzę. Jako że zostało nam jeszcze 15 minut treningu posłałam stajennego po jej skokówkę. Gdy przyniósł nowe siodło zdjęłam jej ujeżdżeniówkę i nałożyłam kolejne siodło . Kuba (skończył trening 10 minut temu, przyglądał nam się) ustawił nam stacjonatę 60 cm. Pierw rozprężyłam ją kilkoma kółkami kłusa i najechałam. Nie bała się, nawet nie chciała się zawahać . Skoczyła z zapasem i dostateczną techniką. Raz jeszcze najechałam ale z drugiej nogi . Skoczyła już lepiej niż poprzednio. Stacjonata powędrowała na wysokość 75 cm. I to skoczyłyśmy bez problemów. Nawet oddała z zadu zaraz po wylądowaniu . Gdy skoczyłyśmy na dwie strony kolejne posunięcie na 90 cm. Tutaj ja się bardziej cykałam niż Mroczna. Dała mocno z zadu wybijając się ponad stacjonatę. Oczy miałam jak 5-cio złotówki. Wyklepałam ją z sercem i nakazałam ustawić oksera 70 cm. To moja ulubiona przeszkoda, i z tego co widziałam po albinosce, też ją polubiła. Bardzo fajnie pracowała zadem nad nią. Poklepałam ją kilkakrotnie i dałam spokój kłusując po kole na długiej wodzy. Zatrzymałam ją, zsiadłam i poszłyśmy na karuzelę gdzie chodziło już parę koni. Rozebrałam ją z całego osprzętu i wstawiłam na nią. Czasomierz był ustawiony na jeszcze 15 minut stępa więc akurat dla niej po takim treningu . Posprzątałam po nas stanowisko, odniosłam cały sprzęt, zebrałam stojaki pod wiatę i poszłam odebrać konia. Założyłam jej różowo- fioletowy kantar i poszłyśmy na pastwisko. Podziękowałam jej za trening wielką marchewką i puściłam na zielone łąki . Teraz nadszedł czas zemsty <sasasa>
Powędrowałam radosnym krokiem do domu, dokładnie moim celem była kuchnia. Zagotowałam makaron, dla mnie przyrządziłam sos a dla ukochanego coś specjalnego .
Wrzuciłam na jego talerz makaronu i otworzyłam konserwę dla psa. Trochę jej zawartości wymieszałam z sosem i podałam na stół. Sama zaś polałam swój makaron nieskażoną polewą i zasiadłam do stołu. Długo nie musiałam czekać, bo mój wygłodzony mężczyzna zjawił się błyskawicznie .
- Mmm .. pachnie wyśmienicie – zaintonował
- I zapewne tak smakuje – odchrząknęłam, powstrzymując się od śmiechu .
- No więc zobaczmy, smacznego – uśmiechnął się i wziął pierwszy widelec ..
O ludzie. Gdybyście widzieli jego obłąkaną minę … =D
- O … fuuuuuuu – wybiegł z kuchni prosto do … łazienki . :) )
Skapnął się co je dopiero gdy skojarzył obrzydliwy smak z puszką stojąco na blacie .
- Kochanie, smakowało ?- zapukałam w drzwi toalety .
- Pyszne .
- To dobrze. Przedłużacz znajdziesz gdzieś w kwiatkach pod oknem. Mam nadzieję, że smakowało Ci tak jak mi płatki dziś rano – zaśmiałam się triumfalnie i z sarkazmem ….
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz