1 lutego 2014

Trening kl. Kalavi

  
Rodzaj treningu: skoki CC2
Jeźdźcy i konie:Juki i *Kalavi
Miejsce: duży maneż
Czas: 1 h i 10 minut
Pogoda: słonecznie, ciepło, bezchmurnie, odwilż jednym słowem.

Po zregenerowaniu sił obiadem, jakże pysznym bo robionym przez Przemka, poszurałam nogami do stajni. Oczywiście Blondas jeden nie chciał mnie puścić, musiał dostać buziaka na przekonanie. W stajni panował szum, jakieś rozmowy, wybuchy śmiechu, ogólny ruch jak to codziennie przed, w trakcie i po treningach/jazdach. Złapałam Magdę, akurat miała 30 minut przerwy, i poprosiłam o ustawienie jakiegoś porządnego parkuru. Zgodziłam się i odeszła z uśmieszkiem godnym goblina planującego jakiś rabunek. Wzięłam pomarańczowy kantar z uwiązem i poszłam na pastwisko klaczy. Kalavi oczywiście ganiała jakąś klaczkę która biedna mało nie pogubiła krótkich nóg uciekając przed potężną kasztanką. Zagwizdałam dość mocno z palcy, wszystkie konie zwróciły wzrok na mnie. Jedynie która nie chciała się spojrzeć to uciekająca klacz, walcząca o życie. XD Ruda Kala stanęła nagle w miejscu, hamując niemiłosiernie.
- Co ty robisz wredoto ! – wrzasnęłam na nią – choooćć .
Podeszłam do ogrodzenia, ona w tym momencie rozkminiała czy to było do niej czy do jakiejś innej wrednej rudej klaczy na tym pastwisku. Gdy doszła do wniosku, że nie ma tu takiej podeszła skruszona.
Weszłam przez ogrodzenie, założyłam jej kantar, dałam marchewkę i wymiziałam. Uwielbiam jej masywną szyjkę, mądrą, wielką głowę i miękkie, aksamitne chrapy którymi przeczesuje mi głowę oraz ramiona gdy tak ją miziam.
W końcu wyszłyśmy bo reszta koni zaczęła się gromadzić dookoła nas a nie chciałabym, żeby któryś dostał z kopyta i odbiegł z błotnistym odciskiem podkowy rozmiaru 2. Szczególnie niebezpieczne się to wydawało kucom. Małym, kruchym słodziakom. Po ewakuacji zaprowadziłam ją na stanowisko do czyszczenia. Była tylko zakurzona, kilka kamyków znalazło się w kopytach i trochę poplątany miała ogon. Szybko poszło i mogłam ją siodłać. Zapięłam ochraniacze, dopięłam napierśnik z wytokiem, przyniosłam sobie palcat, toczek i bluzę którą założyłam zamiast kurtki. Gdy obejrzałam ją z kilku kroków i stwierdziłam, że już wszystko gotowe złapałam ją za wodze i wyszłyśmy ze stajni. Powolnym krokiem, nie spiesząc się doszłyśmy na maneż gdzie ustawiony był piękny parkurek dla nas. Weszłyśmy i zamknęłyśmy bramkę. Obok zaczynała jazdę grupka 2 osobowa. Akurat kończyli stępa. Głupio mi się zrobiło, gapili się na nas jakbyśmy były ze złota. Kasztanka przypomniała o sobie tupiąc nogą wraz z rzucaniem głową. Pogładziłam ją po szyi, podpięłam popręg i podeszłyśmy do schodków. Jednak jest te 10 cm wyższa ode mnie i sprawia mi trudności wsiąść na nią. Na grzbiecie poprawiłam siodło, wyregulowałam strzemiona i dociągnęłam popręg. Dałam lekko łydkę i zaczęłyśmy 10 minut stępa. Na początku szła bardzo żwawo, chciała podkłusowywać lecz za każdą taką próbą zwalniałam ją i robiłam wolte. Gdy już trochę się uspokoiła porobiłyśmy sporo wolt i półwolt, żeby zapełnić jakoś te 10 minut. Koń szybko się zrelaksował, zrobił się przepuszczalny i gotowy na sygnały. Pysznie. :)
Zaczęłam powoli nabierać wodzy, angażować zad Kali delikatnymi sygnałami. Pod koniec stępa szła ładnie zebrana i w pełni gotowa do pracy. Posłałam ją do kłusa. Pierw biegła jak strzała. Opanowałam ją po jednym takim kółku i zaczęłyśmy jeździć na moich zasadach. Rytmicznie, spokojnie. Kręciłyśmy duże i małe wolty, na zmianę. Potem spore i ciasne ósemki. Miałam ją w „paluszkach”. Galopy wyszły genialnie. Mocniej ją podniosłam, zad zaangażowany, wolny, płynny galop. Parę zmian przez przekątną. Kontrgalopy nam wyszły 4/4 więc bardzo dobrze. Przejechałam drągi na kłus, nie puknęła i nieźle pracowała na nich. Kuba prowadziła trening obok ale wiedziałam, że gdy coś zwalę to ustawi mi z powrotem. Zresztą ludzie jakoś skupić się nie mogli nad sobą, gdy mijałam ich po drugiej stronie barierki gapili się, co ja mówię, oczy to wyglądały jak ogromne 5-cio złotówki. Gdy rozgrzałam klacz najechałam na stacjonatę stojącą pośrodku maneżu. Miała metr na oko. Najechała spokojnym tempem, luźne odbicie, bez wysiłku, krótki zeskok i dynamiczny odjazd. Zmieniłyśmy kierunek i najechałyśmy na drugą nogę. Skoczyła równie dobrze. Kolejna przeszkoda to stojący na ścianie okser 110 cm. Najazd kłusem, dynamicznym, mocno posłałam ją i skoczyła. Rozluźniła się w locie, ładnie zabaskilowała. Spokojny odjazd lecz połączony z najazdem na tripla 110-120-130 cm galopem. Mocno posłałam ją, trochę przytrzymałam przed i oddałam w locie. Skoczyła już z zaangażowaniem, ładnie najechała, dynamicznie, konkretnie ale w pełni kontrolowana. Po zeskoku oddała z zadu zadowolona. Nie zrzuciła. Nakierowałam ją dalej na mur. Dawno go nie skakałyśmy. Nie zawahała się nawet na chwilę lecz widziałam te wielkie oczy i rozszerzone chrapy. Pochwaliłam po skoku i przeszłam do wolnego kłusa na luźnej wodzy. Został nam pijany okser 140 cm. Często nas dziad myli. Gdy złapałyśmy powietrza zagalopowałam i na niego. Mocny atak, agresywnie. Klacz się rozgrzała i zaczęła ciągnąć na przeszkody. Odbiła się w bardzo dobrym punkcie, wywaliła nieźle do góry, przy okazji i ja poleciałam trochę z siodła ale dałam radę. Wbiłyśmy się w piasek i z brykiem wyskoczyłyśmy z niego galej galopując. Wyklepałam ją zadowolona. Żadna z nas nie zwaliła akcji.
- Brawooo – zawinszował Przemek przy bramce – jeszcze trochę i będziesz skakała tak dobrze jak ja – dodał po chwili zjadliwie.
- Tak źle im nie idzie! – odkrzyknął Kuba z placu obok. Przeszedł tylko szmer śmichów-chichów w grupce jeżdżącej.
Właśnie skakali krzyżaki 40 cm. Ale było radochy jak ktoś spadał. Tylko „stawiasz czekoladę”, „stawiasz pól litra” !
Blondyn podszedł i z oksera na ścianie zrobił stacjonatę 150 cm.
- Jedziesz to . Nie dasz rady małaa – podważył nasze umiejętności – z Coloradem i Jocindem skacze to z palcem w nosie, jak w tej reklamie z kolesiem „afro”. Haha .
- No to jadę. Już, tu i teraz.
Spięłam Kalę. Klacz wyskoczyła galopem na obwód. Mocno się nakręciła, gdy wyszłyśmy na ścianę do stacjonaty zaczęła parskać, wyrywać się. Gdy podjechałyśmy bliżej stacjonata wydawała się ogromna, rosła w oczach strachu. Mocne wybicie, przypuszczam, że z zapasem aby nie strącić. Z takiego założenia wychodzi Kalavi. Mocno przytuliłam się do jej grzywy, ręce oddałam maksymalnie żeby je nie szarpnąć, noga cudem była na miejscu. Tym razem to naprawdę się wbiłyśmy w ziemię. Odjechałyśmy w pełni usatysfakcjonowane. Wyczochrałam jej grzywę, wyklepałam i dałam odpocząć chwilą kłusa potem stępem. Podjechałam do bramki, zsiadłam i porozpinałam jej paski w ogłowiu, poluzowałam popręg.
- No. Było nieźle – przyznał Przemek.
Grupa obok właśnie też kończyła trening i wychodzili ze swoimi rumakami. Dobiegły mnie miłe słowa uznania.
- Mi też się wydawało całkiem – przyznałam.
Zaprowadziłam Rudą do stajni. Rozebrałam, przykryłam derką i oczywiście wpakowałam masę owoców i warzyw. Kochana. Zaprowadziłam na padok obok stajni. Żeby wyschła. Rzuciłam jej siana i zabrałam wieczorem. Świetnie się spisała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz