1 lutego 2014

Trening og. Gazal Al Shabat

  
Rodzaj treningu : pokazowy, przypomnienie
Jeźdźcy i Konie :
Juki i *Gazal Al Shabat
Miejsce: teren stajni
Czas: 30 minut
Pogoda: słonecznie, stosunkowo ciepło.

Przez okno wpadły pierwsze ciepłe, jaskrawe i miłe promienie słońca. Wskazywało to na położenie słońca na około godzinę 8 rano. Wtedy to wpadało i oświetlało nasz pokój . Co niekoniecznie cieszyło mnie, świeciło mi prosto w oczy .
Łóżko dwuosobowe gościło teraz tylko jedną osobę. Słychać się dało tętent kopyt, stajenni wypuszczali rozszalałe rumaki na padoki i pastwiska. A że ich droga na owe place biegła pod moim oknem to słyszałam to doskonale. Otworzyłam delikatnie powieki. „Nie…nie wstaje dziś” . Ale w końcu przysłoniłam ręką oczy, otworzyłam je delikatnie i usiadłam na progu łóżka. Spojrzałam na zegarek. Była 7:59 a więc za minutę zadzwoni budzik. Na wszelki wypadek od razu walnęłam w niego ręką i rzuciłam do otwartej szafy. Brzdęknął aż coś zazgrzytało w środku. Drugą ręką wymacałam wczorajsze bryczesy, koszulkę którą przygotowałam sobie wczoraj i resztę ubrania. Całe ogarnięcie zajęło mi, aż dziwne, tylko 20 minut. Wsunęłam jeszcze buty na nogi i zeszłam po schodach do kuchni. Śniadanie było już zimne. Ciekawe dlaczego tak wcześnie wyszedł ? Zjadłam je w pośpiechu, nie było się czym delektować bo chłodne.
Trzasnęłam drzwiami i dom został pusty. Nie było w nim żywej duszy.
Weszłam do stajni, od razu walnął we mnie pewien odór. Przy drzwiach wisiała spryskana męskimi perfumami kurtka. Znałam dobrze jej zapach i jakoś mnie to nie zdziwiło.
- Kuuuuuba .
Z jednego boksu wyszedł obsypany sianem chłopak. Otrzepał swoje i tak rozczochrane włosy.
- Witam Szefową. :) . Konie na padokach. Jasny Poranek i Leannie’s Black Peral w terenie. To tyle z nowości .
- Emm ! Kto pojechał w teren ?
- Wczoraj zadzwoniła jakaś kobieta, umówili się i dziś właśnie pojechali w teren. Nic specjalnego .
- Dobra. Gdzie stacjonuje Gazal ?
- On. A gdzie może stać :) . Szukaj wśród jabłoni w naszym sadzie. Nie miałem gdzie go wypuścić, bo zrobił się staw na jego padoku pod lasem, więc tam drepcze.
- Okey. Jakby się ktoś pytał męczę go trochę :) Sajonara.
Zaszłam do siodlarni. Panował tam jeszcze porządek bo nie zaczęli się zjeżdżać na treningi ludzie a więc i nie miał kto tego po przewalać. Jedna szczotka, katar z uwiązem i bat z torebką – całe moje wyposażenie nie wliczając kieszeni pełnych marchewek.
Droga do sadu bardziej mi pasowała niż ta pod las – była sucha.
Trochę się nachodziłam wśród brzydkich po zimie drzew jabłoni zanim znalazłam Siwego. Zlewał mi się z ziemią pokrytą gdzieniegdzie śniegiem. On sam nie był zbyt czysty więc idealnie tam pasował. Przeczyściłam go szczotką, rozpieściłam marchwią aż w końcu założyłam kantar i wyprowadziłam go. Poszliśmy na piaszczysty maneż.
- Może zdążymy przed treningami – szepnęłam jakby do Gazala.
Właśnie grupka trzech osób szykowała sobie konie na jazdę.
Weszliśmy na środek maneżu i od razu nakazałam Siwemu stanąć w pozy „stój”. Delikatnie odstawił nogę, z gracją ją oparł kantem. Przednie nogi wyciągnął do przodu, szyje gwałtownie wygiął w łuk i wyciągnął głowę ku niebu. Jak tu nie kochać takiego stworka ? Pochwaliłam i dałam marchewkę. Powtórzyłam to ćwiczenie tym razem starając się wyciągnąć bardziej jego głowę na pomocą bacika. Znowu genialnie mu to wyszło. Okręciłam uwiąz na ręce, złapałam konkretnie i ruszyłam biegiem dookoła ujeżdżalni. Ogier wyskoczył z miejsca galopem, oddał niezłego bryka, po czym dorównał mi kroku i przeszedł do imponującego kłusa, nieco rzucając łbem. Przebiegliśmy 2 ściany, zawróciłam go przez wolte, co zrobił galopem prawie że na zadzie. Znowu dobiegł kłusem. Zatrzymanie, znowu poza stój z zaskoczenia lecz dla niego to norma. Odpięłam uwiąz i puściłam go luzem. Pierwsze co zrobił to pomiział mi chrapami po kieszeni, wsadził pychol i wyciągnął marchewkę. Odgoniłam go i nakazałam biec po obwodzie. Stanął małego dęba, podskoczył z 4 nóg i ruszył galopem. Dałam mu trochę swobody ale co jakiś czas przypominałam, że ma galopować. Gdy już się wyszalał podbiegł do mnie. Zapięłam uwiąz i wyszliśmy. Trzeba konia występować a gdzie są do tego idealne warunki ? W Lesie ! Albo może w lasu . Zawiązałam uwiąz po obu stronach kantara i wskoczyłam, z małymi trudnościami, na Gazala. Akurat gdy wyjeżdżaliśmy z maneżu wchodzili adepci na trening z Kubą.
Pojechaliśmy piaszczystą drogą z osadzonymi po bokach kamieniami do lasku. Przed nami wiły się odciski kopyt dwóch koni. Minęliśmy pierwsze drzewa. Las po zimie nie jest za urodziny i piękny ale śpiew ptaków podtrzymuje przekonanie, że niedługo się zazieleni i znowu będzie ciepło. Sporo śniegu jeszcze zalegało na dróżkach lecz jakoś nam to nie przeszkadzało. Pojechaliśmy zobaczyć w jakim stajnie jest nasz mini-cross stajenny. Dojechaliśmy dziwnie szybko, bankiet trochę zmyło, nie był już tak stromy. Rów za to był idealnie wypełniony wodą. Reszta przeszkód stała jak jesienią. Zrobiliśmy koło na polanie, objechaliśmy wszystkie przeszkody i wróciliśmy na ścieżkę do stajni. Gazal zaczął nerwowo parskać i podskakiwać.
- Co jest ? – szepnęłam
Rozejrzałam się dookoła. Ja tam nic nie widziałam.
Dojechaliśmy do złączenia dwóch ścieżek i wszystko było jasne.
- Witaj kochanie. :) To Anka. – krzyknął na przywitanie Przemek, wskazał potem na kobietę jadącą kawałek za nim.
- Cześć. Jak udał się teren ?
- Wspaniale. Rzeki powylewały, trochę ślisko więc galopu, takiego porządnego nie było. Co ty tu robisz, nawiasem ?
- Stępuje konia xP
Wróciliśmy razem do stajni. W sumie nie można nazwać tego razem. Pierwsi jechaliśmy my z Gazalem, potem 3-4 odległości za nami Przemek na Leannie’m i równie wielki odstęp za nim jechała Anka na Jasnym Poranku, który był wyjątkowo spokojny. Dojechaliśmy bez komplikacji, co jest wielkim szczęściem :) .
W stajni wygłaskałam Siwego Ogra i puściłam do jego sadu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz